Nigdy
nie ufaj motywacji!
Już
od dłuższego czasu, kiedy codziennie rano brutalnie zostaję wyrwana z objęć
Morfeusza pierwsze co sobie myślę to „Cholera, jak mi się nie chce!”. Mój wzrok
ogarnia duży pokój razem z kuchnią, i potwierdza się, że sen o panującym w moim
domu porządku był tylko snem. Lepkie
rączki ciągną mnie za włosy domagając się natychmiastowego bawienia się z ów
księżniczką. A za moimi plecami dzielny rycerz krzyczy już po raz piętnasty
„Mamo chciałem kakałko!”. W moim świecie już od dawna nie ma budzikowej opcji
„drzemka”. Mama musi wstać równo z dziećmi a najlepiej przed nimi, żeby
wszystko było już naszykowane. Szczerze Wam powiem, że ta opcja ze wstawaniem
przed dziećmi jest na tyle nierealna, że zdarza mi się zaledwie jeden raz w
miesiącu. A może nawet i nie. Do rzeczy!
Zatem
wstaję rano i z zaledwie jednym okiem otwartym robię: kakałko, mleko, kanapki,
obieram banana, a w międzyczasie jeszcze szykuję musli i mleczko, witaminy, sól
morską do nosa, przebieranie, gonienie za dwoma golasami po całym mieszkaniu,
dwie próby czesania, trzy próby mycia zębów i wyprawka do żłobka. Żeby nie było
tak łatwo, to czekają mnie jeszcze dialogi sokratyczne z moim synem, dlaczego
fajnie jest się bawić z dziećmi i warto iść do ów żłobka. Tutaj fantazja ponosi
mnie ponad przeciętną, a sam Tolkien mógłby się schować ze swoim Hobbitem. Tym
samy ja, albo mój mąż zabieramy Tymka do żłobka, a Weronika czeka w najlepsze
na dalszą zabawę. W międzyczasie przygotowuję jeszcze drugie śniadanie dla
mojej księżniczki, szykuje ją do drzemki, etc. W trakcie łaskawej przerwy robię
około dwugodzinny trening, a siły z desperacją szukam w podwójnym esspresso. Czeka
mnie jeszcze szereg obowiązków, nie tylko domowych. I mogłabym tutaj rozpisać
Wam cały mój grafik, minuta po minucie, ale nie o to w tym wszystkich chodzi.
Nie chciałabym również, żebyście odnieśli wrażenie, że ja czymś się tutaj żalę,
i jak bardzo jest mi źle. Zdecydowanie nie! Kocham to co robię! Kocham swoją
rodzinę i jeszcze bardziej kocham dbać o nich wszystkich. Bardzo często kosztem
swojego wolnego czasu, niewyspania czy zmęczenia. Myślę, że szczególnie każdy
rodzic (a może raczej mama) mnie tutaj zrozumie.
Zastanawia
mnie tylko, gdzie w tym wszystkim jest motywacja? Ponieważ wcale jej nie czuję!
Czy to właśnie miłość motywuje mnie do działania? I to właśnie ona pozwala mi
wstać każdego ranka z łóżka i robić to wszystko co robię? Wiecie co? Szczerze,
to nie za bardzo kocham sprzątać i prasować. Nieszczególnie też podoba mi się
wieczne odkurzanie i zbieranie zabawek z podłogi. Tak samo jest z pracą. Co Was
motywuje, żebyście wstali z łóżka i poszli do biura? Pieniądze, spełnienie
zawodowe, szacunek, stanowisko? Czy to jest motywacja? Czy przed każdym treningiem
macie ogrom energii i eksplozje endorfin? Co Was motywuje do ćwiczeń? Sylwetka,
seksapil, ubrania o rozmiar mniejsze?
W
kwietniu 2019 roku postanowiłam zmienić swój styl życia. Wybierać mądrze, jeść z głową i świadomie. Postanowiłam, że schudnę i będę już zawsze trzymała się
osiągniętego celu. Motywacja była ogromna. Miałam wielkie nakłady energii i
niewyobrażalnie kolorowe plany. Cele do osiągnięcia i mocno postawione kropki
codziennych zadań do skreślania. Po miesiącu były super efekty – pierwsze pięć
kilo spada niesłychanie szybko. Zazwyczaj jest to pozbywanie się wody z
organizmu – wtedy tego jeszcze nie wiedziałam. Glikogen wręcz kocha wodę, a
fantastyczny opis tego mechanizmu możecie przeczytać u drlifestyle (https://www.drlifestyle.pl/lajfstajl/babskie/dlaczego-moglam-schudnac-3-kg-w-5-dni/)
.
W jakim stopniu wpływa to na pierwszy
okres naszego odchudzania ma bardzo duże znaczenie dla psychiki i tej feralnej
motywacji. Po kolejnym miesiącu zaczęły się już schody. Waga stanęła w miejscu
i stała tak przez kolejne trzy miesiące. Metodą prób i błędów udało się w końcu
ruszyć z miejsca. Jednak nie było już tak kolorowo, a waga nie leciała tak
szybko w dół, jakbym tego oczekiwała. Z każdym kolejnym stawaniem na wadze moja
motywacja ulatniała się jak dym znad porannego esspresso. W końcu zniknęła gdzieś
całkowicie, a mnie już nie szczególnie chciało się jej szukać.
Motywacja
jest bardzo zdradliwa. Jest ulotna jak wakacyjna miłość, czy przelotny romans.
Jest chwilowy dreszczyk emocji, endorfiny, szczęście, które zwykło bardzo
szybko mijać. Wstaje kolejny dzień, a my znowu szukamy obiektu westchnień,
kilku komplementów, jakiegokolwiek zaczepienia żeby znowu poczuć to szczęście. Dlatego
śmiem twierdzić, że motywacja jest zdradliwa. Już dawno przestałam jej ufać i
na niej polegać. Dzisiaj wiem, że jedyną słuszną drogą do osiągnięcia mojego
celu jest determinacja, konsekwencja i rutyna. Wszystko po kolei, małymi
krokami i systematycznie. Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie zdarza mi się
zejść z obranej ścieżki, i że czasami nie zjadam całej tabliczki czekolady. Staram
się być ze sobą szczera, tak zwyczajnie. Chyba mi się to należy. Zawsze po
takim napadzie słodyczowym mam wyrzuty sumienia, ale otwieram aplikację,
wpisuję zjedzone kalorie i odejmuję z kolejnych dni. Uwierzcie mi, że taki
widok boli, nie tylko moje oczy, ale i moja duszę, która tak bardzo pragnie osiągnąć swój cel. I tutaj wkracza determinacja,
planuje kolejne treningi i kolejny dzień zaczynam z nową energią. Po raz
kolejny żegnam ryzykowną kochankę „motywację”, której de facto nigdzie i u
nikogo nie znalazłam. I zaczynam wszystko jeszcze raz, znowu na dobrej drodze.
Systematyczność jest moja nową przyjaciółką i dzięki niej schudłam już ponad 20
kilo od kwietnia 2019 roku.
Komentarze
Prześlij komentarz